Staram się żyć chwilą,
nie myśleć co będzie później,
bo wiem, że będzie lepiej...
Femi (Camila & Federico)
„Ty już umarłeś? Ach! ja się boję
„Ty już umarłeś? Ach! ja się boję
Czego
się boję, mego Jasieńka?
Ach,
to on! lica twoje, oczki twoje!
Twoja
biała sukienka!”
Stała nad grobem swojego ukochanego. Nie
rozumiała, czemu musiał umrzeć. Był taki młody. Jeszcze niedawno w jego oczach
widziała wesołe iskierki, a niesforne kosmyki włosów swobodnie opadały na blade
czoło. Kochał się uśmiechać i całować ją w prawy, zawsze zarumieniony policzek.
Straciła go dwa lata temu, ale nadal nie potrafiła się z tym pogodzić. Może nie
chciała?
Byli ze sobą trzy lata, to właśnie z nim
przeżyła najwspanialsze chwile swojego życia. Po jego odejściu na jej twarzy
nie zagościł nigdy uśmiech. Ludzie nie widzieli w niej tej samej kobiety,
zmieniła się. Każdego dnia umierała kolejna część jej duszy. Widziała go we
wszystkim. Nie mogła spoglądać na ławkę w parku, na której zawsze siadali, bo
przed oczami stawała jego twarz. Gdy piła ciepły napój, przypominała sobie, że
zawsze przyrządzał go najlepiej. Był wszędzie, a ona nie potrafiła przyzwyczaić
się do jego braku. Od tamtej pory
przygotowywała dwa nakrycia, liczyła, że pewnego dnia przekroczy próg jej domu
i przeprosi, że zniknął na tak długo.
-
Dlaczego musiałeś mnie zostawić? – zapytała ze smutkiem w oczach, po jej
policzku spłynęła pojedyncza łza.
Nie spodziewała się odpowiedzi, wiedziała,
że jej nie otrzyma. Mimo wszystko rozumiała, że to nie była jego wina. Chorował,
długo walczył, ale już po prostu nie mógł. Chciała wymazać ten dzień z pamięci,
ich ostatnie pożegnanie.
***
„I
sam ty biały jak chusta,
Zimny,
jakie zimne dłonie!
Tutaj
połóż, tu na łonie,
Przyciśnij
mnie, do ust usta!”
Zawołał ją do siebie, leżał na szpitalnym
łóżku. Tamtego dnia jego twarz była bardzo blada, a oczy straciły dawny blask.
Kazał jej usiąść obok siebie i delikatnie złapał ją za dłoń. Wiedział, że zaraz
nastąpi koniec, ale zanim zdążył coś powiedzieć, drżącym głosem wyszeptała.
-
Nie zostawiaj mnie. Proszę, Fede. – Przyjrzał się dziewczynie, a na jego
twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
-
Ja nadal tu będę. – Przyłożył swoją dłoń do jej serca. – Jeszcze się spotkamy,
obiecuję.
Płakała, wylała hektolitry łez, ale on nie
widział w swojej śmierci nic strasznego. Musiał się już z tym pogodzić, ale ona
nie mogła. Osoba, którą kochała, była dla niej wszystkim, miała ją zostawić.
Zamknąć oczy i nigdy więcej się nie obudzić. Nigdy nie była na pogrzebie,
ludzie umierali, ale ona nie czuła wewnętrznej potrzeby, by być wśród swojej
rodziny na cmentarzu. Gdy rodzice, mówili by, pojechała z nimi, zbywała ich
jednym zdaniem: „Mamo, tato oni już nie wrócą”.
-
Wiesz, czego boję się najbardziej? – zapytał, a ona zaprzeczyła ruchem głowy. –
Nie chcę byś przeze mnie cierpiała. Mogłabyś mi coś przyrzec?
-
Tak. – Z jej oczu płynęły łzy, których nie mogła powstrzymać. – Fede, ja cię
tracę – wyszeptała.
-
Nie zapomnisz o mnie, prawda? Czy nadal będę twoim księciem z bajki? Ja
walczyłem tylko dla ciebie. – Pierwszy raz zobaczyła, jak płacze.
-
Ja i ty, pamiętasz? Pomimo wszystkich trudności… Razem na zawsze, kochany. Mamy
dużo czasu.
Ścisnęła mocniej jego dłoń i przytuliła do
klatki piersiowej chłopaka. Dopiero po chwili odważyła się spojrzeć mu w oczy.
Pod wpływem chwili złączyła ich usta w czułym pocałunku. Przekazała w nim
wszystkie uczucia, które ją przygniatały. Ból, cierpienie, miłość i olbrzymi
gniew. Była zła nie tylko na swojego ukochanego, ale też na siebie. Żałowała,
że nie dała z siebie więcej. Obwiniała się, zadawała sobie tysiące pytań: „Dlaczego
mnie nie wysłuchałeś, Boże? Czemu mi go odbierasz? Czy mogłam temu jakoś
zapobiec?”.
Oderwała się od niego, a on spojrzał na nią
swoim pokrzepiającym spojrzeniem. Musnął swoimi wargami jej czoło, zadrżała.
Zawsze tak reagowała na jego czuły dotyk. Nigdy nie sądziła, że znajdzie sobie
kogoś, kto pokocha ją za to, kim jest. On właśnie taki był. Czasem wydawało jej
się, że docenia jej wady bardziej niż zalety.
-
Cami, na mnie już pora – wyszeptał. – Kocham cię.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem w oczach.
Zawsze obdarzał ją czułymi słówkami, mówił, że razem będą na wieki, ale nigdy
nie powiedział jej, że ją kocha. To było niedorzeczne. Wiedziała, że nie
zapomni, chciała, by powtórzył te dwa słowa. Jednak nie zdążył. Szpitalna
aparatura zaczęła wydawać swój specyficzny dźwięk. Dziewczyna krzyczała, by nie
odchodził.
-
Nie zostawiaj mnie! Rozumiesz? Ja ciebie kocham! – Upadła na kolana i schowała
twarz w dłoniach.
Do pomieszczenia wpadła gromada lekarzy,
widziała defibrylator, który co kilka chwil stykał się z klatką piersiową młodzieńca.
Jedna z pielęgniarek wyprowadziła ją na zewnątrz, obiecywała, że go uratują,
ale jej słowa nie uspokoiły Camili. Jednak wszystkie prośby były daremne. Nie
pomogły. Płakała, modliła się do Boga, by to był tylko sen.
-
Zrobię wszystko, tylko niech przeżyje – wyszlochała. Zobaczyła, że obok niej
siedzi mama jej narzeczonego.
Ona też płakała. Była ubrana w siwy sweter,
który tak bardzo przypominał kolor jej włosów. Od poznania diagnozy nie
wychodziła ze szpitala. Jej syn, największy skarb, umierał, był chory na raka. Miał
dwadzieścia dwa lata, jego mama czterdzieści. Zaszła w ciąża jako
osiemnastolatka, nikomu nie powiedziała, kim był ojciec dziecka. Została
samotną matką, ale radziła sobie bardzo dobrze. Pracowała w biurze jako
sekretarka. Teraz traciła jedynego syna.
Po chwili na korytarzu pojawił się siwy
mężczyzna, który był ubrany w szpitalny fartuch. Gdy kobiety zobaczyły go przed
salą, zerwały się z miejsca. Liczyły na cud. Trzymały się złudnej nadziei, że
wszystko będzie dobrze. Problemy miały zniknąć jak za sprawą czarodziejskiej
różdżki, ale to nie było takie łatwe.
-
Próbowaliśmy wszystkiego, przykro mi – powiedział, a jego twarz nie wyrażała
żadnych emocji.
-
Pan żartuje, tak? On żyje, a to zwykły kawał, prawda? – Camila wybuchnęła
histerycznym śmiechem. – To jakiś idiotyczny sen, mnie tu nie ma, śpię w swoim
łóżku.
Lekarz nie zareagował, odszedł, a ona nawet
nie wiedziała, w którą stronę. Weszła do sali, pielęgniarki krążyły wokół
Federico i nikt zdawał się nie zauważać dwudziestolatki. Chwiejnym krokiem
podeszła do ciała. Gdy dotknęła jego dłoni, zadrżała. Nigdy nie sądziła, że
ktoś może być tak zimny. Opuszkami palców dotknęła jego warg, nie zareagował, a
ona uświadomiła sobie, że to nie był sen. Brutalna rzeczywistość sprowadziła ją
na ziemię. Schowała twarz w dłoniach.
-
Fede, mówiłeś, że zawsze przy mnie będzie, pamiętasz? Będziesz się o mnie
troszczyć i przyglądać z góry. Mam nadzieję, że to co teraz powiem, usłyszysz i
zapamiętasz. Kocham cię i nigdy o tobie nie zapomnę. Przede mną jeszcze długie
lata, ale wiedz, że te najpiękniejsze spędziłam właśnie z tobą. – Delikatnie go
pocałowała, ten ostatni raz.
***
„Ach,
jak tam zimno musi być w grobie!
Umarłeś!
Tak, dwa lata!
Weź
mię, ja umrę przy tobie,
Nie
lubię świata.”
Pogoda diametralnie się zmieniła. Słońce
pojawiło się na niebie, a jego ciepłe promienie grzały bladą skórę kobiety.
Minęły dwa lata. Zrozumiała, że jest gotowa czekać całe swoje życie, by tylko
zobaczyć jego twarz. Uświadomiła sobie, że on nie chciałby płaczu i
rozpamiętywania. On pragnął jej szczęścia.
-
Nie bywałam tutaj zbyt często. Nie potrafiłam pogodzić się z twoim odejściem
Jednak muszę ci opowiedzieć o tym, jak radziłam sobie bez ciebie. Tylko prawda,
bez kłamstw i upiększania. Jestem sama, nikogo sobie nie znalazłam. Dobrze mi z
tym, nie chcę się pakować w związek, z którego i tak nic by nie wyniknęło.
Nadal o tobie pamiętam. Próbowałam nawet rozmów z psychologiem. Rozumiesz? Ja i
terapeuta, to zadziwiające. To też nie pomogło, a z każdym dniem moja depresja
rosła. Pamiętasz Fran? Kazała mi zastosować jedną ze swoich metod. Miałam
napisać do ciebie list i opisać w nim moje uczucia. Pewnego dnia usiadłam przy
białej kartce i wzięłam do ręki długopis. Nie wiem jak to zrobiłam, ale po
chwili cała kartka była zajęta. Poskarżyłam się, że twoja mama obwinia mnie za
twoją śmierć. Wiem, że to moja wina, ale z jej ust… Nie mogę już tego słuchać.
Ona mnie znienawidziła. Nadal studiuję, ale moje wyniki spadły. To nie jest
teraz ważne. Gdy pisałam ten list, płakałam. Opisałam moje sny. Śniłam o nas, o
naszym spotkaniu. Byliśmy na łące, a na ziemi leżał piknikowy koszyk. Podeszłam
do ciebie i zarzuciłam dłonie na twoją szyję. Przyciągnąłeś mnie do siebie i
złożyłeś na moich ustach delikatny pocałunek. Oderwałam się od twoich warg, a
ty zniknąłeś. Dopiero wtedy rozumiałam, że to był sen… tylko sen. Powtarzał się
kilka razy, ale nigdy nie zdążyłam powiedzieć ci, że nigdy nie przestanę cię
kochać. Na zawsze, Fede. Jesteś moim małym uzależnieniem, którego nie chcę
się pozbyć. Pierwsza i ostatnia miłość. O takiej nigdy się nie zapomina.
Rozejrzała się, cmentarz zapełniał się
nieznanymi jej osobami. Federico został pochowany w swojej rodzinnej parafii,
która była oddalona od niej o sto kilometrów. Na pogrzebie było mnóstwo ludzi,
niektórych znała z uczelni, a resztę widziała pierwszy raz na oczy.
„Źle
mnie w złych ludzi tłumie,
Płaczę,
a oni szydzą;
Mówię,
nikt nie rozumie;
Widzę,
oni nie widzą!”
-
Jesteś i będziesz dla mnie wszystkim. Kocham cię, Fede – powiedziała, a para
przechodząca obok spojrzała na nią jak na wariatkę.
Usłyszała ciche śmiechy, rozmowa dotyczyła
jej osoby, ale wtedy się tym nie przejęła. Przypadkiem spotkani ludzie nazywali
ją obłąkaną dziwaczką, która może być zagrożeniem dla siebie i innych.
Mężczyzna w kolorowym szaliku uznał, że Camila to kobieta chora psychicznie.
Dopiero po chwili zauważyła, że za parą pospiesznie idzie dziewczynka, której wcześniej
nie zauważyła.
-
Ona nie jest dziwna. – Rudowłosa zagrodziła rodzicom drogę, a drobną rączką
wskazała na Cami. – Ona jest smutna. Ja też często rozmawiam sama ze sobą.
Według was jestem nienormalna? – zapytała.
Przynajmniej ona mnie rozumie, pomyślała i
uśmiechnęła się w stronę dziewczynki. Mała osóbka z uśmiechem wymalowanym na
twarzy właśnie szła w jej stronę i podśpiewywała melodię z serialu dla dzieci.
-
Dzień dobry, jestem Violetta, ale wszyscy mówią do mnie Vi. Chciałabym
bardzo przeprosić za moich rodziców, ale oni nie rozumieją co to znaczy kogoś
stracić – wyszeptała cicho, by nie usłyszał nikt oprócz Cami. – Wie pani,
co?
-
Tak? – zapytała zaskoczona, nie sądziła, że rudowłosa może ją zrozumieć, była
przecież taka malutka.
-
Niedawno straciłam mojego najlepszego przyjaciela. Wabił się Rocky był to mały
szczeniaczek, który zawsze poprawiał mi humor. To ja wyprowadzałam go na spacer,
spędzałam z nim wolne popołudnia i najbardziej cierpiałam po jego odejściu. Moi
rodzice… uważali, że to niepotrzebny ciężar, cieszyli się, gdy dowiedzieli się
o jego śmierci. – Spojrzała na nią smutno. – Poradzi sobie pani – dodała po chwili.
Camila uśmiechnęła się delikatnie do
dziewczynki i pożegnała się z nią. Ostatni raz spojrzała na pomnik swojego
ukochanego. Zastanawiała się, czy spotkanie z małą Vi, było zaplanowane
przez Fede? Nigdy nie natknęła się na nikogo, która mogła i chciała zrozumieć
jej uczucia.
-
Miałeś rację, nie mogę być wiecznie nieszczęśliwa – powiedziała i odwróciła
się, by odejść.
Musiała rozpocząć nowy rozdział w swoim
życiu. Ona wiedziała, że jej ukochany zawsze przy niej będzie, że dzięki niemu
przetrwa kolejne lata. On wspierał ją, mimo że umarł dwa lata temu. Nie musiała
go widzieć, ona to czuła. To co materialne nigdy nie powinno być dla nas
ważniejsze, niż nasze uczucia. W przyszłości możemy zostać słynnymi naukowcami,
którzy kierują się w życiu jedynie logiką. Jednak jest też drugie rozwiązanie.
Możemy zostać myślicielami, marzycielami. Camila to wiedziała i podjęła już
decyzję. W swoim życiu kierowała się dewizą:
„Czucie
i wiara silniej mówi do mnie
Niż
mędrca szkiełko i oko.”
Bosze, jak tu dawno nikogo nie było! Następny, genialny one shot. Nwm czy mnie pamiętasz, Ola Duliban ;) Nic się tu nie zmieniło! Mam nadzieję, że będziecie tu więcej aktywne. Pozdrawiam !!!!!!!! <33
OdpowiedzUsuń